„Raz
zapierdol na wynos będzie.”
W małym pokoju, aczkolwiek
będącym większym od typowego akademickiego lokum leżał sobie na łóżku Marcin.
Marcin nie
musiał się martwić o pieniądze. Pracował kontraktowo w wojsku i dorabiał sobie
sezonowo na kuchni. Gotował dobrze, więc nie musiał się przejmować tym, że
jakaś nowobogacka baba wypluła mu podczas gorączki zapierdolu, że jej ryba jest
niedosmażona.
Zarówno on
jak i szef knajpy wiedzieli, że ta ryba jest dobra. Nawet jeśli nie była.
W przypadku
innej osoby wydanie surowego mięsa oznaczałoby zwolnienie.
Marcin
uwielbiał trzy rzeczy. Stare gierki, kobiety i wódę. Nie mam pojęcia w jakiej
kolejności.
Próbując
podsumować światopogląd Marcina w jednym akapicie, należałoby powiedzieć, że
teksty większości utworów Braci Figo Fagot to klasyczny przykład pastiszu
muzycznego.
On traktował
je na serio.
Żeby było
śmieszniej, to on potem opowiadał przy wódce historie o tym, jak to laska
zwracała mu uwagę, co by wkładał ostrożnie, bo jest dziewicą.
Oczywiście
nadal istnieje szansa na to, że opowieści te zostały wymyślone. Patrząc jednak
na jego bezpośredni język wobec kobiet, obawiam się, że jest to prawda.
Marcin
słynął z różnych powiedzonek. W kuchni każdy już uważał na to co mówi, by nie
być zgaszonym przez "krula Delfina"[1].
„Nie mów właśnie, bo chuj Cie trzaśnie.”
„Jak? Na pizdę i na kark.”
„Już - Beret włóż.”
Sam twierdził,
że jest to silniejsze od niego, gdyż w wojsku podobnie go najeżdżali. Nie wiem,
nie byłem.
Jednakże z
wojska wywiodła się cecha Marcina, którą mi zaimponował. W porównaniu do wielu
kucharzy restauracji, w której pracowałem, on zawsze potrafił wyciągnąć pomocną
dłoń tym dopiero zaczynającym.
Nawet jeżeli
chodziło o taką pierdołę jak zawiązanie worka na śmieci.
Polubiłem go
głównie dlatego, iż zdawał sobie sprawę jak nieporadni są Ci, którzy trafiają w
sam środek zapierdolu kuchennego. Potrafił poradzić w każdej sprawie, od mycia
naczyń po samo gotowanie na relacjach damsko-męskich kończąc. Chociaż z tym
ostatnim wolałem się do niego nie zwracać.
„Młody, jak go nie będzie, a zostaniecie w
pokoju sami, to weź ją przeliż po prostu, a potem wyjdzie samo.”
Zapytałem go
pewnego razu, czy był kiedyś zakochany.
„No, potrafię być czasami kochliwy. Ale tylko
przez trzy dni. ALE WTEDY JESTEM TAKI KOCHLIWY.”
Nie oceniam
go jednak. Opowiadać można by tutaj długo, ale wiadomo, że od najmłodszych lat
musiał pracować by mieć trochę swojego grosza. Do dziś pewnie nie znam
najciekawszych historii, ale wśród nich była wspomniana wyżej przygoda w
wojsku, praca jako kierowca prostytutek, czy też właśnie kuchnia, w której to
się z nim znalazłem. On był tu drugi rok z rzędu.
Na pewno
sporym czynnikiem wpływającym na światopogląd była też śmierć siostry. Jakiś
pajac ją napadł w mieście celem rabunku.
Mimo tego
całego bagażu emocjonalnego, Marcin dalej jest sympatycznym sobą, który od
czasu do czasu lubi wyrwać jakąś świnię na parkiecie.
Zaraz,
wspominałem o jego dziewczynie?
Chyba nie.
Ojej.
Queens of
the Stone Age – No One Knows
[1]
Delfinek był jedną z czterech restauracji, do
których został przydzielony Marcin. Z racji, że był tam drugie wakacje z rzędu,
pewnego razu gdy pojawił się na balkonie pensjonatu w koszuli (Marcin rzadko je
ubierał), powiedziałem o nim jako o „krulu Delfinka, przez „u” otwarte”. No i
tak już zostało do końca sezonu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz