Od coli w
głowie się pierdoli.
Już w
pedałówce pałałem miłością romantyczną do coli. Koleżanka nawet wtedy nazwała
mój problem.
Coloholizm.
Zaczęło się
od tego, że we wczesnym dzieciństwie wujek częstował mnie colą, kiedy to jemu i
tacie służyła za popitkę do wódki.
Następnie
otrzymane od rodziców drobniaki w większości wydawałem właśnie na nią. Kiedyś
jeden kolega wylał na moją białą koszulkę dobre półtora litra. Gdybym był
silniejszy od niego, w tamtym momencie bym go zatłukł na śmierć.
Nie dlatego,
że zmarnował ciężko zarobione pieniądze moich rodziców. Wkurwiał mnie, był
idiotą jak na swój wiek.
To był jeden
z tych typków, z którego matematyczka się wyśmiewała przez całe trzy lata
edukacji. W końcu, wypuszczony do gimnazjum nie czynił większego postępu i
tylko oczekiwano aż przekroczy magiczną barierę lat osiemnastu, by móc go z
czystym sumieniem z placówki wyjebać.
Rodzice
kazali pracować w polu, gdy ten miał iść do szkoły.
Nikt o tym
nie wiedział. Usprawiedliwienia były.
Razu pewnego
wychowawczyni poprosiła mnie, bym zaniósł mu kartkę z zagrożeniami. Z dobre
trzy tygodnie nie było go w szkole, kontaktu z rodzicami żadnego.
„Damiana w domu nie ma, pracuje!” – odburknęła jego matka, gdy zapytałem czy jest
w domu.
Wokół
podwórka porozrzucane różności. Jedyny pies, uwiązany na nie za długim łańcuchu
szczekał na mój widok wściekle. Samo spojrzenie matki, smutne, przepełnione
goryczą, która także wylewała się z pomarszczonej cery i widocznych na pierwszy
rzut oka fałd, sugerujących stan zaniedbania zupełnego.
Nie pamiętam
czy powiedziałem o tym wychowawczyni. Chyba nie, problem prawdopodobnie i tak
nie zostałby rozpatrzony, mając na uwadze coraz to większe pogłębienie ciemnoty
chłopaka.
Ale była
jedna rzecz, w której był dobry. Cholernie dobry.
Wolny czas
spędzał na grze w piłkę. Jeżeli ktoś był najlepszym strzelcem naszej klasy na
przerwach, to prawdopodobnie był on.
No tak,
przecież. Na pewno gra dla Piasta
Kołodziejewo.
Zawsze coś.
Mudhoney
– Touch Me I’m Sick
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz