Maruda miała to do siebie, że uwielbiała narzekać. Każdy kto
z nią wtedy obcował musiał usłyszeć jakąś litanię. Nawet jeżeli wszystko było w
porządku, mówiła o tym tak, jakby była tym zawiedziona.
Można powiedzieć, że tym marudzeniem często zwracała na
siebie uwagę. Moją w szczególności, bo przy tym narzekaniu potrafiła powiedzieć
o wiele więcej niż ówczesna większość dziewczyn w szkole.
Niestety, nawet dzisiaj bardziej kobiety skupiają na sobie
moją uwagę tym co mówią, aniżeli tym jak wyglądają. W przypadku Marudy jedno
łączyło się z drugim.
Wysłuchać też potrafiła. Zdarzyło mi się opowiedzieć jej o
paru problemach, głównie dlatego, że szybko okazywała empatię. Teraz uczy się
by kiedyś móc pomagać innym ludziom. Można powiedzieć, że kupiła moje uczucia
połączeniem tej empatii z ambicją.
Jednakże, była to jedna z tych szkolnych relacji, w których
wiadomo gdzie znajdowała się granica. W tym przypadku była tam, gdzie wspólni
znajomi, a było ich niewielu. Czasami na przerwach rozmawialiśmy, można
powiedzieć, że to były minuty wzajemnego marudzenia.
Ona mówiła o zepsutym prysznicu, ja o zepsutej rodzince.
Choć wróć, o rodzince czasem też marudziła.
Nie jest podobna do mnie. Kiedyś myślałem, że jest, ale okazało
się, że porzucanie starych znajomości przychodzi jej z jeszcze większą
łatwością niż mi. Ja wcisnąłem przycisk usuń,
ona jeszcze wcześniej zamilkła.
Jeśli miałbym radzić w przyszłości swoim dzieciom, na razie
kazałbym mówić o uczuciach z odwagą. Nie tą podsycaną alkoholem, bo ta jest
zdradliwa. Tą prawdziwą. Tak jak mi udało się zrobić to później, w przypadku
innej osoby. Co prawda z niepowodzeniem, ale się udało.
No i nie pijcie na studniówce. Przynajmniej nie za dużo.
Nie nazwałbym Marudy swoim niepowodzeniem. Prędzej nazwałbym
ją jedną z najważniejszych lekcji życia, jak na razie.
No i na pewno nazwałbym ją byłą przyjaciółką. Szkoda, że
byłą.
Wesołych Świąt, Marudo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz