czwartek, 7 stycznia 2016

#007 - Przebudzenie

Dzień dobry, która godzina?

Spotkaliśmy się wtedy w Sisha Barze, małym kebabie naprzeciwko dworca, w którym sprzedawano piwo i shishę. To było jedno z tych wielkich spotkań po latach, które miało odbywać się co roku.

To odbyło się po pół roku przerwy.

19-letni studenci, z ambitnymi planami na przyszłość. Połowa z nich już w całkiem poważnych związkach.

Całkiem, ponieważ jeszcze rok temu byłem prawie pewien, że wszystko to rozpłynie wraz z dźwiękiem ostatniego dzwonka po maturach.

Tak naprawdę to nie myślałem o tym wtedy.

Słuchałem ich opowieści z zaciekawieniem, aczkolwiek coś mi tu nie pasowało. Nie było tak jak zawsze w tym towarzystwie.

Klasa ta słynęła z draki. Nie było imprezy bez niespodzianek. Zawsze musiał być jakiś finał, który przerodził się w opowieść wartą filmu i dwóch statuetek.

Teraz co najwyżej dostaliby Węża. Czekoladowego, bo złota to żal trochę.

Jedna z koleżanek, jedna z tych, które wkurwiały mnie swoimi pseudointelektualnymi wypowiedziami, opowiadała o tym jak to bardzo jej chłopak naciska na to by w końcu zamieszkali razem.

Ona studiuje zaocznie i pracuje, on zarabia, pracując w tej samej firmie co ona. Spędzają ze sobą sporo czasu i mimo tak młodego wieku już ma parcie na związek symbiotyczny.

Inna klasowa parka już mieszka razem. Wynajmują pokoik, mają dostęp do kuchni, łazienki oraz wsparcie od rodziców. Razem studiują, mają już pewne plany wobec swojego związku, wydawać by się mogło, że jest idealnie.

Świetnie, fantastycznie, tylko, że te trzy przytoczone osoby w liceum były jednymi z największych klasowych imprezowiczów. Każdy weekend był ich, co to za opowieści nie przetoczyły się przez szkolny bar. W wieku 16, 17 lat oni byli królami dyskotek. Rok później, w wielkim mieście, oni już myślą o stabilizacji.

Królowie świeckich nastolatek.

20, 30, 40-latkowie modlą się, by ich życie nie osiągnęło statusu rutyny, podczas gdy moi znajomi ewidentnie sami się o to proszą. Taki paradoks.

W pewnym momencie kolej przyszła na moje opowieści.

„No, wiecie, studiuję, w ogóle bardzo ciekawy kierunek, pracuję, mieszkam w akademiku…”

Na tym ostatnim mnie zatrzymali. Zaczęły się pytania w stylu „Jak tam wytrzymujesz?” „Czy dajesz radę z nauką?” „Często imprezujesz?”.

Poczułem, że odwróciły się role. Siedziałem przed tymi schludnie ubranymi, wyszykowanymi ludźmi w wymiętolonej koszulce Metalliki z nieogarniętym zarostem. Każdy z nich sączył sobie jedno piwko przez pół wieczoru, tak żeby przypadkiem nie zrobić sobie przypału. Kolega, który zwykł dawać w palnik najwięcej, akurat wtedy prowadził. Znajoma bała się wziąć drugie „Bananowe Szaleństwo”, ponieważ bała się upicia.

Obok mnie znajdował się przyjaciel, który właśnie przeżywał kolejny zawód miłosny. Chciał pić wódkę. Opowiadał, że jak dzisiaj się ze mną nie napije, to już może nigdy.

Wypiłem z nim kilka shotów. Kamikaze, nic szczególnego. Paradoksalnie z jakiegoś powodu sam nie miałem ochoty pić więcej niż w tej sytuacji wypadało. Po 15 minutach od akcji gdzieś zniknął. Chyba przypomniała mu się licealna miłość.

To był taki typ, którego jak kobieta zraniła, to zazwyczaj bolało długo. Może dlatego, że każda, która choć na chwilę dała mu nadzieję, szybko wrzucała go do worka z napisem „Friendzone.” W większości przypadków zapewne dlatego, że chciał być tym miłym i kochanym chłopakiem, który czekał z byciem ofensywnym na sygnały.

W sumie, to też taki byłem.

Jak by to można nazwać?

Ach, wiem. Romantyczna pizda.

Może nadal nią jestem?

Albo nie, jakby to powiedział szeregowy Wysocki.

Zaraz, kim jest ten cały Wysocki? To pojebana historia. Dojdziemy do tego.


Grabaż i Strachy na Lachy - Dygoty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz