piątek, 22 stycznia 2016

#013 - Pechozol - część I

Następny mecz zagrają FC Gozdanin i Darchem Mogilno.

Co roku w połowie wakacji w Gozdaninie odbywały się tak zwane ROZGRYWKI.

Amatorskie drużyny, złożone najczęściej z garstki osób pracujących razem w zakładach urządzały sobie turniej pod patronatem gminy. Boisko, które przez cały rok było zapuszczone kępami trawy na okres kilku tygodni stawało się małym stadionem narodowym.

Rozgrywki toczyły się w niedzielę, kiedy wszyscy mieli wolne w pracy i gospodarstwach.

Wbrew pozorom sprawa wyglądała całkiem poważnie. Każda drużyna po jedenastu graczy, plus rezerwowi. Garstka sędziów, pseudokomentarz w wykonaniu panów przypominających Manna i Maternę, na boisku mnóstwo emocji i bramek. Na trybunach, czyli drewnianych ławkach tłumy dzieciaków, matek oraz panów relaksujących się przy piwku, sprzedawanym obok w lokalnym sklepiku.

Z punktu widzenia dziecka można było odnieść wrażenie, że jest ten cotygodniowy festyn jest wydarzeniem unikalnym.

Na prawo od boiska głównego, schodząc z lekkiej skarpy można było ujrzeć mniejsze pole gry, stworzone już zaledwie z czterech kamieni robiących za bramki. To tam z kuzynostwem i jakimiś nieznajomymi wtedy dzieciakami prowadziliśmy swoją rozgrywkę.

Dalej od naszej prowizorki znajdowało się boisko większe, już asfaltowe. Dwa, lekko pordzewiałe kosze oraz lekko zarysowane kredą linie stanowiły pole do popisu dla odmieńców. Teraz byśmy nazwali ich hipsterami, czy coś. Grali w kosza, nawet im to jakoś szło. W tamtym momencie jednak wszyscy wokół byli zajarani strzeleckim popisem napastnika FC Różanny.

Wujek też grał. Napastnik FC Gozdanin, poważna sprawa.

Grał już wtedy kilka sezonów na w tym turnieju i jak to zawsze powtarzał:

„Trafiłem każdego karnego.”

Pytanie brzmi, ile ich było? Jednego z nich widziałem, fakt.

Dzisiaj również chętnie kopnie piłkę, choć przez gospodarstwo brakuje mu czasu. Swój sportowy nałóg leczy oglądając mecze ligi hiszpańskiej i holenderskiej.

Co najlepsze, potrafił ten sportowy zapał przekazać dzieciakom. Układał nam rowerowe tory przeszkód, grał z nami w nogę, uczył dobrze strzelać karne. Wszystko to, żebyśmy  nie siedzieli godzinami przed tym jebanym PlayStation.

Prawda była taka, że sam w sobie odkrył później słabość do grania. Kilka lat później można go często było zastać przy komputerze, klikającego w jakieś puzzle na ekranie. Czasami też z nami przyciął w fifkę. Wstyd temu, kto z nim przegrał.

Jak to mówił, „Miałeś po prostu pechozola!”, oczywiście z pełnym przekonaniem dla siły  tego dowcipu.

Ojciec idealny, chciałoby się rzec.

Młody jednak miał inne zdanie i nieustannie staremu robił pod górkę.

No i potem był, pechozol.

Nirvana - School

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz