piątek, 29 stycznia 2016

#014 - Puszka na Pety

Okolice 5:30. Na balkonie drugiego piętra było już jasno, aczkolwiek nikomu nie przyszło do głowy wynurzyć się z wynajętego na kilka dni pokoiku, choćby na chwilę. Można było wypuścić psa, który nie mógł zostać z dziadkiem w Łodzi. Albo zaczerpnąć trochę świeżego powietrza przed całym dniem na plaży wśród skąpanych w słońcu trzydziestolatek i ich dzieci.

Marcin, obijając się lekko od ściany do ściany w końcu dotarł na balkon i wyjątkowo uprzejmie zapytał nas o papierosa. Zohan, pełen podziwu dla stopnia jego najebania wyciągnął z kieszeni paczkę fajek i obdarował nią Marcina.

Jak ty kurwa wstaniesz na 11? – odruchowo zapytał Zohan

Wstanę. ALBO NIE! Stara kurwa niech sama smaży, może skończy w końcu pierdolić jak potłuczona. ­­- ku uciesze zebranych ruszył z mięsistą wypowiedzią Marcin.

Byliśmy wtedy w trójkę. Ja, Zohan i Menago.

Do dzisiaj do końca nie wiadomo, dlaczego Daniela nazywaliśmy Zohanem. Najbardziej popularna opinia mówiła o odniesieniu do filmu „Nie zadzieraj z fryzjerem”, w którym to ADAM SANDLER wciela się w fryzjera z brakiem talentu i zdolnościami taekwondo.

Adam niestety nie potrafił być śmiesznym.

Kotlet mielony w sosie brzoskwiniowym. To było maksimum jego możliwości w obliczu serwowanego zapierdolu.

Zohan był także autorem jednej myśli, niesamowicie banalnej, ale ukazującej sens żywota ludzkiego.

Kiedy sytuacja była nerwowa, zawsze powtarzał, że „Nie ma czasu na pierdoły.” Proste i banalne,  okazywało się być niezwykle trafne.

Menago z kolei jest to przypadek człowieka samowystarczalnego. Z natury inteligentny, dojrzały osobnik na 24 poziomie. Z własną szkółką piłkarską, samochodem i dachem nad głową pędzi przez życie w poszukiwaniu szczęścia i romantyczności.

Jeden z najlepszych motywatorów i skrzydłowych równocześnie.

Ale wracając do tamtego poranka. Kiedy Marcin, szczęśliwy i pijany udał się w kierunku swojego łóżka, Zohan zarządził kolejną flaszkę.

Maciej, jako człowiek rozważny, odmówił i poszedł spać.

Zohan schował nową flaszkę i nalał sobie resztę ze starej. Wypił, popił colą, po chwili znowu wypił troszeczkę i znowu popił. Powtórzył mi swoją ulubioną frazę i poszedł spać do Marcina.

Dochodziła godzina szósta, ludzie sukcesu dalej drzemali w swoich kanciapach. My szykowaliśmy się na kolejny dzień walki z klientami.

Oni wiedzieli, że rano się ogarną, pójdą na plażę, kupią jakieś pamiątki i zajdą do Kaktusa na schabowego.

Ja tylko wiedziałem, że słońce kiedyś zaświeci.

Tak przecież powiedziała.


Traveling Wilburys – Tweeter and the Monkey Man

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz