Okolice 5:30.
Na balkonie drugiego piętra było już jasno, aczkolwiek nikomu nie przyszło do
głowy wynurzyć się z wynajętego na kilka dni pokoiku, choćby na chwilę. Można
było wypuścić psa, który nie mógł zostać z dziadkiem w Łodzi. Albo zaczerpnąć
trochę świeżego powietrza przed całym dniem na plaży wśród skąpanych w słońcu
trzydziestolatek i ich dzieci.
Marcin,
obijając się lekko od ściany do ściany w końcu dotarł na balkon i wyjątkowo
uprzejmie zapytał nas o papierosa. Zohan, pełen podziwu dla stopnia jego
najebania wyciągnął z kieszeni paczkę fajek i obdarował nią Marcina.
Jak ty kurwa wstaniesz na 11? – odruchowo zapytał Zohan
Wstanę. ALBO NIE! Stara kurwa niech sama
smaży, może skończy w końcu pierdolić jak potłuczona. - ku uciesze zebranych ruszył z mięsistą
wypowiedzią Marcin.
Byliśmy
wtedy w trójkę. Ja, Zohan i Menago.
Do dzisiaj
do końca nie wiadomo, dlaczego Daniela nazywaliśmy Zohanem. Najbardziej
popularna opinia mówiła o odniesieniu do filmu „Nie zadzieraj z fryzjerem”, w którym to ADAM SANDLER wciela się w
fryzjera z brakiem talentu i zdolnościami taekwondo.
Adam
niestety nie potrafił być śmiesznym.
Kotlet
mielony w sosie brzoskwiniowym. To było maksimum jego możliwości w obliczu
serwowanego zapierdolu.
Zohan był
także autorem jednej myśli, niesamowicie banalnej, ale ukazującej sens żywota
ludzkiego.
Kiedy
sytuacja była nerwowa, zawsze powtarzał, że „Nie
ma czasu na pierdoły.” Proste i banalne, okazywało się być niezwykle trafne.
Menago z
kolei jest to przypadek człowieka samowystarczalnego. Z natury inteligentny, dojrzały
osobnik na 24 poziomie. Z własną szkółką piłkarską, samochodem i dachem nad
głową pędzi przez życie w poszukiwaniu szczęścia i romantyczności.
Jeden z
najlepszych motywatorów i skrzydłowych równocześnie.
Ale wracając
do tamtego poranka. Kiedy Marcin, szczęśliwy i pijany udał się w kierunku
swojego łóżka, Zohan zarządził kolejną flaszkę.
Maciej, jako
człowiek rozważny, odmówił i poszedł spać.
Zohan
schował nową flaszkę i nalał sobie resztę ze starej. Wypił, popił colą, po
chwili znowu wypił troszeczkę i znowu popił. Powtórzył mi swoją ulubioną frazę
i poszedł spać do Marcina.
Dochodziła godzina
szósta, ludzie sukcesu dalej drzemali w swoich kanciapach. My szykowaliśmy się
na kolejny dzień walki z klientami.
Oni wiedzieli,
że rano się ogarną, pójdą na plażę, kupią jakieś pamiątki i zajdą do Kaktusa na
schabowego.
Ja tylko
wiedziałem, że słońce kiedyś zaświeci.
Tak przecież
powiedziała.
Traveling
Wilburys – Tweeter and the Monkey Man
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz